niedziela, 3 listopada 2013

Kolejka nr 10 już za nami. Bramek poza Etihad jak na lekarstwo

Często mówi się,  że po dziesięciu kolejkach już wiadomo jaka przyszłość może czekać dany klub. Kto będzie walczył o mistrzostwo, kto o puchary, a kto po prostu o utrzymanie i niezatrzymanie strumienia pieniędzy płynących z faktu uczestnictwa w najwyższej klasie rozgrywkowej w Anglii. Na razie do walki o TOP4 mamy aż siedmiu kandydatów, którym niespodziewanie przewodzi Arsenal. Pierwsza listopadowa kolejka rozpoczęła się od starcia Newcastle z Chelsea. 

Na St. James Park przyjeżdżała rozpędzona maszyna Happy One. Same zwycięstwa w październiku były swoistym wskaźnikiem dyspozycji gości. Ale październik to już przeszłość i trzeba skupić się na teraźniejszości, która po meczu wyjazdowym stała się dla fanów Chelsea smutniejsza niż zwykle. 

Nie tylko dlatego, że Chelsea przegrało 2:0 mimo, że już w 13 minucie moglo prowadzić po strzale Terry'ego, ale dlatego że zespół grał jak na swoje standardy, kadrę jaką posiada po prostu słabo. Niby 61,1 % posiadania piłki, a i tak to Sroki oddały więcej strzałów. Oczywiście o jakości niektórych nie warto wspominać, ale mam wrażenie że i tak to gospodarze oddawali strzały o wyższej jakości. Z posiadania piłki przez gości nie wynikało zbyt wiele, co znajduje potwierdzenie gdy spojrzymy w statystyki meczowe i skupimy się na kombinacjach podań, na tym kto do kogo najczęściej podawał. Najczęściej Terry do Luiza (24 podania), potem Luiz do Terry'ego (23), Terry do Cole'a (16) i tak dalej, aż do liczby podań wynoszącej 8. To największa wartość w tej statystyce po stronie gospodarzy. Tyle razy Debuchy podawał piłkę do Sissoko

Po słabej pierwszej połowie to Newcastle, a nie The Blues jak można się było spodziewać zaczęło grać lepiej, a Chelsea obudziła się ze snu dopiero po stracie bramki, gdy przed ich oczami pojawiło się widmo porażki. Strzał Williana mógł dać remis, ale to Newcastle po świetnej akcji Anity zakończonej strzałem Remy'ego. Pardew mógł odetchnąć z ulgą. Weekend na Wyspach rozpoczął się od sensacji, którą można zwieńczyć hasłem jakość podań ważniejsza od ilości. 

Po tym starciu na angielskich boiskach rozpoczęło się jednocześnie 6 spotkań, każde z nich w jakimś stopniu jest warte zapamiętania. 

Na Craven Cottage niespodziewanie dla wszystkich ekipa Moyesa zagrała jak na potencjalnego faworyta do mistrzostwa i już po 21 minutach prowadził z Fulham 3:0, finalnie wygrywając 3:1 tracąc bramkę w 64 (Kacaniklic). Szału jeszcze nie ma, ale z młodym Januzajem, który może stać się istnym objawieniem sezonu, świetnie dysponowanym Rooney'em Manchester United może myśleć coraz poważniej o obronie mistrzostwa. Choć pamiętajmy jedno. Droga jeszcze daleka, a i tak najprawdopodobniej będzie to sezon przejściowy dla Czerwonych Diabłów. Za tydzień test, jakich mało. Na Old Trafford przyjeżdża lider. 

W pamięci z tego meczu niech nam pozostanie to co zrobił Riether, bo kary na pewno ten zawodnik nie uniknie.



Jeśli United odrobiło trzy punkty do Chelsea to ich rywal nie mógł być gorszy. City zmasakrowało Norwich 7:0. Popisowa partia podopiecznych Pellegriniego dowodzonych przez Aguero znajduje perfekcyjne odzwierciedlenia w liczbach. Posiadanie piłki 68,5 do 31,5 dla gospodarzy. City wykonało podań 712, a Kanarki jedynie 290. W strzałach 27 do 7 dla The Citizens. Pogrom pełną gębą. 


Przenieśmy się teraz na Britannia Stadium, gdzie Stoke podejmowało świetnie grające w tym sezonie, marzące o europejskich pucharach Southampton. Początek meczu i statystycy futbolu mogli odnotować jedną z najszybciej zdobytych bramek w historii, zaś kibice zastanawiać się czemu Boruc pozazdrościł Kuszczakowi.


Wygląda znajomo? Tak też myślałem. 

Szybkie prowadzenie Stoke nie podłamało gości, lecz Ci potrafili odpowiedzieć jedynie bramką Rodrigueza zdobytą pod koniec pierwszej połowy. Southampton było lepsze, grało swój futbol. Zdecydowana przewaga w posiadaniu piłki, jak i w liczbie podań, jednak nic nie dały. 

Stoke, Southampton, czyli pora na ostatnią drużynę z puli tych, których nazwa jak łatwo zauważyć zaczyna się na "S".  Sunderland po zwycięstwie nad Newcastle pojechało na KC Stadium tylko w jednym celu. Wygrać i kontynuować marsz w górę tabeli. 

Jak pokazuje historia chęć zwycięstwa, umiejętności, dyspozycja dnia są ważne, ale nie raz kluczowym składnikiem recepty na zwycięstwo w starciu podobnych zespołów jest liczba graczy na boisku. Sunderland chciał złamać tą zasadę, ale nie wyszło mu to zbyt dobrze. Czarne Koty przegrywały z Tygrysami tuz przed końcem pierwszej połowy 1:0, więc trzeba było coś zmienić. Szybka redukcja sił miała ułatwić grę gościom, ale nawet szybkie dwie czerwone błędy po jakże przemyślanych zagraniach podopiecznych Poyeta nie dały zwycięstwa. Dziwne, nie? Nie zaskakuje Steve Bruce, który nie owijał w bawełnę i rzekł, że Dossena swym zagraniem zasłużył nawet na 3 czerwone kartki.

Po spadku na ostatnie miejsce w poprzedniej kolejce, zwolnieniu charyzmatycznego trenera Crystal Palace pojechał na The Hawthorns. I tam stało się to co musiał się stać. Zespół, którego menedżerem jest Steve Clarke wygrał 2:0 i sprawił, że fani gości muszą coraz intensywniej obgryzać paznokcie i martwić się o przyszłość swego klubu. Zwycięstwo i 9 porażek raczej nie sprawia, że beniaminek z Londynu jest faworytem bukmacherów do utrzymania. 

O 16 odbył się jeszcze jedno starcie. Na Boleyn Ground gospodarze mierzyli sie z Aston Villą.  Przeważali, oddawali więcej strzałów, częściej znajdowali się pod bramką rywali, ale nic to nie dało. Mecz zakończył się bezbramkowym remisem, który gospodarzom pozwolił wyprzedzić rywala z Craven. Tyle dobrego. West Ham po dziesięciu kolejkach jest czwartą siłą w Londynie. 

Wszyscy fani Premier League oczekiwali na wieczorne starcie na szczycie. Arsenal wygrał 2:0 po fenomenalnym meczu, o którym więcej możecie przeczytać tutaj

Osiem spotkań w sobotę, więc w niedzielę zostały fanom Premier League do obejrzenia dwa interesujące mecze. Starcie Evertonu z Totttenhamem i derby Walii.

Na Goodison Park, w starciu iberyjskiej myśli przez pierwszą połowę istniał tylko Tottehnam, lecz nie przyniosło to gościom żadnej wymiernej korzyści. W drugiej zaś im bliżej końca tym lepiej prezentował się Everton, a Tottenham cały czas szukał swojej szansy na zwycięstwo, zwycięstwo, które dawałoby Kogutom awans na drugie miejsce i redukcję straty do odwiecznych rywali z północnego Londynu do trzech oczek. W pamięci kibiców pozostanie nieprzyjemnie wyglądające starcie Lukaku z Llorisem, które skutkowało doliczeniem aż 9 minut.





Cała sytuacja zakończyła się dość niespodziewanie. Przy francuskim bramkarzu pojawili się medycy z noszami, lecz ten zdołał wstać. Gdy wydawało się, że po oględzinach sztabu medycznego pewnikiem stanie się zmiana Francuza na doświadczonego Friedela, który już czekał przy linii boiska na wejście Lloris stanowczo stwierdził, że zostaje na boisku i ani mu w głowie zmiana, bo jest już wszystko w porządku. Na szczęście nic się nie stało, a golkiper Tottenhamu zdołał wybronić również trudny strzał Deulofeu. Mecz zakończył się bezbramkowym remisem, lecz trudno znaleźć w nim jakieś pozytywy. Nie było jakiś niesamowitych interwencji bramkarzy, a Tottenham jak zwykle dużo strzelał, lecz to przeważnie strzały z dystansu, które nie mogły zagrozić Howardowi. Mecz do zapomnienia, o którym warto zapamiętać, że nie zawsze z chmury musi spaść duży deszcz.

Na zakończenie kolejki numer dziesięć udaliśmy się na Cardiff City Stadium, na 55 ligowe derby, lecz dopiero pierwsze, które  miały miejsce w najwyższej klasie rozgrywkowej. Mecz rozgrywany w iście wyspiarskich warunkach.

Jak można było przewidzieć to zespół Laudrupa lepiej wszedł w mecz. W pierwszej połowie dwie sytuacje do zdobycia bramki miał Michu i przynajmniej jedną powinien zamienić na bramkę, by móc z czystym sumieniem zejść do szatni. Łabędzie grały lepiej, promowały swoją filozofię futbolu- duża ilość podań, utrzymywanie się przy piłce. Mi w oko wpadł Flores, który zakończył pierwszą połowę wykonując 50 podań z 88% skutecznością. Do przerwy 0:0. 

Jak w pierwszej połowie lepsze było Swansea, to w drugiej od początku naciskali gospodarze. Bojaźliwa postawa Swansea musiała zostać ukarana. Dośrodkowanie z rzutu rożnego i gospodarze oddają pierwszy cel strzał dopiero w 61 minucie, ale za to jaki. Caulker wyskoczył najwyżej i strzałem głową skierował piłkę do siatki. Stadion oszalał. Chwilę potem Michu zszedł z powodu urazu, a w jego miejsce na boisku pojawił się ściągnięty z Eredivisie Bony. Swansea musiałp ruszyć do przodu Oba zespoły próbowały zwiększyć swoją zdobycz bramkową, lecz do 91 minuty nie działo się nic ciekawego, gdy to wychodzącego na wolne pole Campbella sfaulował Vorm kończąc w ten sposób swój występ. Na bramkę został desygnowany Angel Rangel. Historyczne derby zwycięskie dla gospodarzy.


Rezultaty:

Newcastle- Chelsea 2:0
Fulham- Manchester United 1:3
Manchester City- Norwich 7:0
Hull City- Sunderland 1:0
Stoke City- Southampton 1:1
WBA- Crystal Palace 2:0
West Ham- Aston Villa 0-0
Arsenal- Liverpool 2:0
Everton- Tottenham 0:0
Cardiff- Swansea 1:0


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz