sobota, 2 listopada 2013

Arsenal- Liverpool, sensacyjne starcie na szczycie o fotel lidera w pigułce (zapowiedź i podsumowania)






 Już dawno starcie Arsenalu z Liverpoolem nie budziło w futbolowym świecie tak wielu emocji. Na przeciw siebie stanęły zespoły zachwycające w tym sezonie grą ofensywną, zespoły zajmujące przed meczem odpowiednio pierwsze i drugie miejsce ( awans z trzeciego po porażce Chelsea). Patrząc na składy obu drużyn warto zauważyć, że Wenger nie może skorzystać przede wszystkim z Flaminiego, a w zespole Rodgersa ustawionym 3-4-1-2,  (mało kto teraz gra trzema obrońcami z tyłu) cały czas brak w podstawowym składzie wracającego po kontuzji Coutinho. Ale kto by się martwił nieobecnymi gdy na przeciw siebie stanęli gracze w tym sezonie urzekający kibiców swoją grą. Po stronie gospodarzy mamy Ramsey'a (5 bramek, 3 asysty w ostatnich 6 ligowych meczach), Giroud strzelającego wreszcie regularnie i Oezila, który mimo słabszego okresu ( 4 mecze bez asysty w lidze) cały czas pozostaje niezwykle groźnym zawodnikiem. Po stronie gości niezwykle ruchliwy duet Suarez ( 6 bramek i asysta w czterech meczach)- Sturridge (nie strzelił bramki w lidze tylko w meczu z Southampton) wystarczy, by zapewnić niepewnej ostatnimi dniami obronie Arsenalu roboty przez pełne 90 minut. A przecież Gerrard też strzelić potrafi. Patrząc na mecz jeszcze pod czysto statystycznym względem i opierając się na tym, że w listopadzie po prostu Arsenalowi się nie wiedzie (średnio 1.15pkt), lecz pamiętając, że Kanonierzy z Liverpoolem grać potrafią to przed gwizdkiem sędziego można było zakładać, że padnie powyżej 2,5 bramki, a wytypowanie murowanego faworyta w tym meczu jest po prostu nierealne. 

A co się działo na Emirates w meczu sędziowanym przez Atkinsona? O tym już teraz. Przez pryzmat poszczególnych połów, jak i przez pryzmat ogólnego podsumowania meczu.


I połowa. Do przerwy 1:0

Początek należał do Arsenalu. Próby akcji kombinacyjnych, szybki odbiór piłki w wykonaniu podopiecznych Wengera  w połączeniu z szukaniem przez Liverpool sposobów na przełamanie rywala to znak rozpoznawczy pierwszych minut spotkania. Arsenal kontrolował grę, lecz to goście mieli w okolicach 9 minuty pierwszą naprawdę dobrą sytuację po rajdzie Hendersona, której ten nie potrafił zamienić na bramkę. Sytuacja na boisku nie ulegała przez dłuższy okres czasu zbytniej metamorfozie, aż do fantastycznej bramki Cazorli w 18 minucie spotkania, gdy to po dośrodkowaniu piłki z prawej strony przez Sagnę, Hiszpan uderzył, Mignolet sparował piłkę na słupek, lecz przy dobitce powracającego po kontuzji gracza nie miał szans. Mecz się otworzył.



Arsenal rozpoczął szturm, a Liverpool czuł się jak dziecko we mgle. Rotacja linii pomocy Kanonierów była niesamowita, a kibice zastanawiali się jak szybko goście otrząsną się po straconej bramce.

Pierwszy dokonał tego Suarez. Szybki, świetnie dryblujący, sprawił, że nazwisko Sagny jako pierwsze zostało zapisane w notesie Atkinsona. Ale pojedyncze zrywy Urugwajczyka w ciągu pierwszych trzydziestu minut to zdecydowanie za mało by myśleć o zwycięstwie, bo indywidualizm rzadko kiedy zwycięży kolektyw. Liverpool pozbawiony idei na przełamanie defensywy gospodarzy

Mecz się uspokoił. Cały czas goście próbowali znaleźć sposób na wszechobecnych graczy Arsenalu, ale nawet wyprowadzenie piłki przez Kolo Toure nie przyniosło korzyści. A Kanonierzy grali swoje i zakończyli pierwsza połowę prowadząc 1:0.

Garść statystyk odzwierciedlających przewagę Arsenalu:
  • posiadanie piłki: 57% do 43% dla Arsenalu
  • Liczba podań: 252 podania Arsenalu do 173 gości
  • Liczba strzałów: Arsenal 5, Liverpool 3
  • Podania w trzeciej części boiska: 122 do 58 Arsenalu 
W pierwszej połowie było widać może nie miażdżącą, lecz znaczącą przewagę gospodarzy, którzy wyszli zdeterminowani, by nie przegrać trzeciego meczu z rzędu na własnym boisku i utrzymać się na fotelu lidera.
Pressing na całym boisku, wymienność pozycji, a przede wszystkim umiejętność przetrzymania piłki sprawiły, że Liverpool nie mógł rozwinąć skrzydeł w pierwszej połowie. W szeregach gości widać brak kreatywnego reżysera, bo ani Gerrard ani Leiva dyspozycją w pierwszej połowie, a szczególnie przy bramce otwierającej wynik spotkania się nie popisali.

Co do samej bramki to oprócz tego, że zawiódł środek pola, który nie nadążył za wbiegającym Cazorlą to zawiodło przeniesienie krycia, bo jak doskonale to widać w powtórkach bramki, cała uwaga skupiła się na Giroud, a Cazorla pozostał kompletnie bez krycia, zarówno przy strzale głową, jak i dobitce.

Pytanie co wymyśli Rodgers. Liverpool ma silniejszą ławkę rezerwowych z Mosesem i Coutinho, ale to jeszcze nie przesądza przecież o tym, że nagle goście zagrają zupełnie drugą połowę. Rodgers oprócz zmian na płaszczyźnie taktycznej musi tchnąć w piłkarzy ducha walki odpowiednie ich motywując.




II połowa

 Rodgers zareagował. W miejsce Cissokho wszedł Coutinho, a taktyka Liverpoolu z 3-4-1-2 ewoluowała w 4-4-2. Nadszedł czas na drugie 45 minut.

Liverpol nie kazał długo czekać kibicom na całym świecie. Wyszedł prawidłowo umotywowany i zaczął intensywniej nacierać na bramkę Szczęsnego.Goście odpowiednio weszli w drugą połowę. Pierwsze pięć minut dla The Reds.

Pressing i błąd Kolo Toure sprawiły, że Giroud w 55 minucie stanął przed szansą podwyższenia rezultatu, ale mówiąc delikatnie Francuz przekombinował. Ta niespodziewana sytuacja wybudziła z lekkiego letargu gospodarzy. Mecz wkroczył w kluczową fazę. Każdy błąd mógł przesądzić o klęsce, bo czasu z każdym podaniem było coraz mniej. Zmiana taktyki na pierwszy kwadrans połowy wyrównała mecz.

58 minuta i znowu Giroud ułatwił swą postawą zdobycie bramki koledze z zespołu. Oto jak Książe Walii uderzył zza pola karnego, czym utwierdził cały świat w przekonaniu o swej niesamowitej dyspozycji. Warto podkreślić, że Oezil przełamał złą passę i zanotował kolejną ligową asystę




 Liverpool w odwrocie. 0:2 na wyjeździe w 60 minucie, a do tego nagle Kolo Toure zaczął grać katastrofalnie. W głowach kibiców The Reds musi tlić się już słaby płomień nadziei, bo Arsenal grał przez pierwsze 60 minut naprawdę dobry mecz. Czy Liverpool stać na odwrócenie losów meczu? Czasu jest coraz mniej, a Arsenal no cóż. Z kontry grać potrafi.

W tym sezonie zdarzało się, że Arsenal przy bezpiecznej przewadze odpuszczał, choć na razie nic z tego. Arsenal nacierał, a w 68 minucie Flanagan został zastąpiony Mosesem. Rodgers postawił wszystko na jedną kartę, bo przegrać 8:0, a 2:0 to bądźmy szczerze żadna różnica. Przynajmniej dla mnie. A ryzyko samo w sobie może stać się czasem kluczem do niespodziewanego come backu.

W 72 minucie miała miejsce pierwsza zmiana Arsenalu. Monreal zastąpił doświadczonego Czecha.

Kwadrans do końca, a obraz meczu przez całe 75 minut się nie zmieniał tak naprawdę. Jedyne co ulegało zmianie to tempo, natężenie gry Arsenalu i nastawienie Liverpoolu polegające na coraz bardziej otwartej grze.

Arsenal prowadził, grał świetnie, ale bez złych wiadomości sytuacji się nie mogło obyć. w 79 kontuzjowanego Gibbsa zastąpił Vermaelen. Na moment tworzenia tekstu nie wiadomo jeszcze co ze zdrowiem młodego lewego obrońcy.

Czas upływał, a Liverpool atakował coraz rozpaczliwiej. Gościom trudno było przebić się przez linię obronną Arsenalu, a nieliczne próby z dystansu nie zagrażały zbytnio bramce strzeżonej przez Polaka.

W 83 minucie Szczęsny trochę w stylu Szmala obronił strzał Coutinho, który kończył fantastyczną akcję Liverpoolu rozgrywaną w przestworzach. Czasu pozostawało coraz mniej, a Jenkinson wszedł w miejsce Cazorli, co suma sumarum oznaczało, że Wenger był pewny zwycięstwa i przygotowywał już zespół do rewanżowego starcia z Borussią.

Ostatni kwadrans to próby Liverpoolu cechowane coraz większym pośpiechem, niecierpliwością i niedokładnością. Arsenal wyczekiwał. Miał rezultat jaki chciał, a Liverpool starał się strzelić bramkę kontaktową.

 Nadzieję na powrót do gry miał w 88 minucie Suarez, który na szczęście dla Arsenalu nie trafił i przy okazji zirytował Sturridge'a. Nagłe przebudzenie Arsenalu w 90 minucie mogło być swoistym gwoździem do trumny gości, lecz Mignolet wybronił strzał Oezila.

Atkinson doliczył 3 minuty, a Arsenal wygrał finalnie 2:0 bo bardzo dobrym występie


Podsumowanie  meczu

Zacznijmy od Arsenalu. Kanonierzy jako zespół zagrali świetnie. Pressing, nieustępliwa walka, mądre faule, kombinacyjna gra to jedne z aspektów, które sprawiły że Arsenal zdominował Liverpool. Ale do tych czterech kolumn dodać trzeba piątą, której głównym architektem był Arteta, jak dla mnie bohater meczu.

Arteta zanotował tylko 6 niedokładnych podań i tylko to może być rysą na jego wyśmienitym występie. Walka w odbiorze, świetne dyrygowanie zespołem, wychodzenie do piłek sprawiło, że walka o serce środka pola zakończyła się zwycięstwem graczy w czerwonych koszulkach, co było kluczem do dominacji i przerwania złej passy meczów u siebie.

Swoją cegiełkę dołożył również Giroud. Widać, że Francuz coraz bardziej pasuje do Premier League, bo przy tak szybkim tempie gry inteligencja boiskowa zaprezentowana przez niego przy obu bramkach naprawdę jest godna odnotowania

Świetnie zagrał też Szczęsny. Mimo, że nie musiał się zbytnio przeważnie wysilać, to zachował koncentrację i w kilku sytuacjach zaprezentował dobry timing.

Arsenal za nami. Przejdźmy do gości, ale najpierw garść statystyk pomeczowych. Liczby czasem ukrywają całą prawdę o meczu.

  • posiadanie piłki: Arsenal 54,3%, 46,7% Liverpool
  • liczba podań: Arsenal 520, Liverpool 432
  • oba zespoły oddały dwanaście strzałów, lecz strzał strzałowi nie równy



Czas na Liverpool. Nie owijając w bawełnę The Reds rozczarowało. Rodgers nie miał pomysłu jak pokonać wyśmienity dziś zespół gości.

W zespole oprócz Mignoleta, który dzięki kilku niezłym interwencjom sprawił, że goście wracają do domu z tak małym workiem straconych bramek.

Gerrard i Henderson kompletnie nie poradzili sobie w środku pola, zawalając pierwszą bramkę i grając po prostu źle, przegrywając tak naprawdę bez starań walkę w centralnej części boiska.

Jeśli jesteśmy juz przy największych rozczarowaniach do tej trójki trzeba dopisać Kolo Toure. Pierwsza połowa- błąd przy straconej bramce; druga- fatalna dyspozycja, stracenie głupio piłki przy własnym polu karnym pod wpływem pressingu Arsenalu ( wybicie w aut), a przede wszystkim niezrozumiałe zachowanie, gdy podarował prezent Giroud, który na szczęście nie zamienił go na bramkę. Gracz o takim doświadczeniu nie ma prawa popełniać takich błędów.

Zakończę pozytywem. Mimo czasem egoistycznej gry największy plus chyba przy Suarezie, jeśli chodzi o gości. Urugwajczyk walczył, szarpał, starał się poprowadzić zespół często cofając się po piłkę do środka pola. Niestety rzadko kiedy indywidualność przewyższy w piłce kolektyw....

 Arsenal umocnił się w tabeli powiększając swoją przewagę nad drugim zespołem do 5 oczek. Jak na 10 meczów rozegranych, to całkiem niezła zaliczka. Czy Tottenham, wskoczy jutro na drugie miejsce i zminimalizuje przewagę rywali z Północnego Londynu?  Nie jestem tego pewny. Everton z wypożyczonym Lukaku jest niezwykle groźny.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz