poniedziałek, 14 kwietnia 2014

#makethemdream

źródło: squawka.com
Myśląc o minionym weekendzie w Premier League można wspomnieć tylko o jednym.  O spotkaniu na szczycie, które w pełni spełniło oczekiwania kibiców całego piłkarskiego świata.  Najlepszym w tegorocznej kampanii Premier League!!!

Tego meczu słowami opisywać  nie zamierzam, bo nie znam takich, które by w pełni oddały jego piękno. Każdy musi go obejrzeć, by móc zrozumieć, cóż to był za mecz.  Pozostaje mi jedynie przedstawić swoje przemyślenie podparte tym co widziałem, które i tak w pełni nie odda tego co się działo na murawie Anfield

***
Po tym, jak Liverpool zwyciężył Manchesterem City mogę z pełną świadomością i odpowiedzialnością za swoje czyny napisać, że poznaliśmy zwycięzcę tegorocznej kampanii Premier League

Stworzony przez Rodgersa zespół (więcej o trenerze Liverpoolu przeczytacie tutaj) potrafił poradzić sobie z Obywatelami mimo tragicznie, jak na ich standardy funkcjonującego duetu SAS. Podopieczni Pellegriniego włożyli mnóstwo siły, by powstrzymać tą dwójką, ale wówczas Liverpool pokazał swoją prawdziwą siłą, która leży w jedności, w byciu niezależnym od jednostki. Schedę po bramkostrzelnym duecie na czas tego starcia przejęli Sterling i Coutinho, którzy w sytuacjach, które to zakończyli zdobyciem bramki zachowali się, jakby mieli po 10 latach doświadczenia więcej niż to jest w rzeczywistości. Biła z nich pewność i spokój, którym to też emanował główy dyrygent poczynań boiskowych The Reds, prawa ręka Rodgersa, ikona klubu.



Gerrard znowu pokazał dlaczego mimo nieuchronnego upływu czasu pozostaje kluczowym elementem taktycznej układanki Rodgersa.  Może i Coutinho miał więcej odbiorów, może i Flanagan miał więcej przechwytów, może i  Sterling wykonał więcej kluczowych podań, ale co z tego?!  

Doświadczony kapitan daje Liverpoolowi coś więcej niż liczby, coś co jest nie do zmierzenia w żaden znany mi sposób. On na murawie zostawia serce,  on sprawia, że w kryzysowych sytuacjach partnerzy podnoszą się po upadkach, on swym krzykiem i charyzmą motywuje, pobudza do działania, nie pozwala przejść obok meczu nikomu obojętnym. On zjednoczył cały zespół w pragnieniu zdobycia mistrzostwa, którego jeszcze nigdy nie zasmakował, a o którym myślenie nie daje mu spokoju i napędza do jeszcze bardziej wytężonej pracy

Najważniejszy mecz sezonu Liverpool zagra u siebie i trudno mi uwierzyć, żeby wspierani fantastycznym dopingiem swych kibiców  byli w stanie go przegrać. W tym sezonie trybuny Anfield to bez wątpienia dwunasty zawodnik Liverpoolu, siła przed którą drżą najwięksi, a która napędza huraganowe, noszące znamiona szaleństwa ataki jej ulubieńców.

Chelsea na Anfield wygrała ostatni raz w lidze 4 lata temu, po bramkach Drogby i Lamparda, gdy zespołami aspirującymi teraz do mistrzostwa kierowali Ancelotti i Benitez.  Jak wiele się zmieniło przez ten okres każdy z nas wie. Tamten mecz pamiętają jedynie po stronie gospodarzy Gerrard, Leiva, Agger, Sturridge a po stronie gości Lampard, Cech, Cole, Terry i Ivanovic . Ale co to był za Liverpool?  Benayoun, Rodriguez, Kuyt, N'Gog, Babel, Ayala. Teraz jest o niebo lepiej.

A wszystko i tak koniec końców pozostaje w nogach, a przede wszystkim w głowach zawodników The Reds. Ale mając takiego kapitana doprowadzenie sprawy do końca trudne być nie powinno. Zresztą zobaczcie sami.  Komentarz jest tu zbędny.



Steven Gerrard to Liverpool. Liverpol to Steven Gerrard. I niech ta strona zniknie w otchłaniach historii. I take my hat off to Gerrard.
***


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz