Myśląc o minionym
weekendzie w Premier League można wspomnieć tylko o jednym. O spotkaniu na szczycie, które w pełni
spełniło oczekiwania kibiców całego piłkarskiego świata. Najlepszym w tegorocznej kampanii Premier
League!!!
Tego meczu słowami opisywać
nie zamierzam, bo nie znam takich, które by w pełni oddały jego piękno.
Każdy musi go obejrzeć, by móc zrozumieć, cóż to był za mecz. Pozostaje mi jedynie przedstawić swoje
przemyślenie podparte tym co widziałem, które i tak w pełni nie odda tego co
się działo na murawie Anfield
***
Po tym, jak Liverpool zwyciężył Manchesterem City mogę z
pełną świadomością i odpowiedzialnością za swoje czyny napisać, że poznaliśmy zwycięzcę tegorocznej
kampanii Premier League
Stworzony przez Rodgersa zespół (więcej o trenerze
Liverpoolu przeczytacie tutaj)
potrafił poradzić sobie z Obywatelami mimo tragicznie, jak na ich standardy funkcjonującego
duetu SAS. Podopieczni Pellegriniego włożyli mnóstwo siły, by powstrzymać tą
dwójką, ale wówczas Liverpool pokazał swoją prawdziwą siłą, która leży w
jedności, w byciu niezależnym od jednostki. Schedę po bramkostrzelnym duecie na
czas tego starcia przejęli Sterling i Coutinho, którzy w sytuacjach, które to
zakończyli zdobyciem bramki zachowali się, jakby mieli po 10 latach
doświadczenia więcej niż to jest w rzeczywistości. Biła z nich pewność i
spokój, którym to też emanował główy dyrygent poczynań boiskowych The Reds, prawa
ręka Rodgersa, ikona klubu.
Gerrard znowu pokazał dlaczego mimo nieuchronnego upływu
czasu pozostaje kluczowym elementem taktycznej układanki Rodgersa. Może i Coutinho miał więcej odbiorów, może i
Flanagan miał więcej przechwytów, może i Sterling wykonał więcej kluczowych podań, ale
co z tego?!
Doświadczony kapitan daje
Liverpoolowi coś więcej niż liczby, coś co jest nie do zmierzenia w żaden znany
mi sposób. On na murawie zostawia serce,
on sprawia, że w kryzysowych sytuacjach partnerzy podnoszą się po
upadkach, on swym krzykiem i charyzmą motywuje, pobudza do działania, nie
pozwala przejść obok meczu nikomu obojętnym. On zjednoczył cały zespół w
pragnieniu zdobycia mistrzostwa, którego jeszcze nigdy nie zasmakował, a o
którym myślenie nie daje mu spokoju i napędza do jeszcze bardziej wytężonej
pracy
Najważniejszy mecz sezonu Liverpool zagra u siebie i trudno
mi uwierzyć, żeby wspierani fantastycznym dopingiem swych kibiców byli w stanie go przegrać. W tym sezonie
trybuny Anfield to bez wątpienia dwunasty zawodnik Liverpoolu, siła przed którą
drżą najwięksi, a która napędza huraganowe, noszące znamiona szaleństwa ataki
jej ulubieńców.
Chelsea na Anfield wygrała ostatni raz w lidze 4 lata temu, po
bramkach Drogby i Lamparda, gdy zespołami aspirującymi teraz do mistrzostwa
kierowali Ancelotti i Benitez. Jak wiele
się zmieniło przez ten okres każdy z nas wie. Tamten mecz pamiętają jedynie po
stronie gospodarzy Gerrard, Leiva, Agger, Sturridge a po stronie gości Lampard,
Cech, Cole, Terry i Ivanovic . Ale co to był za Liverpool? Benayoun, Rodriguez, Kuyt, N'Gog, Babel,
Ayala. Teraz jest o niebo lepiej.
A wszystko i tak koniec końców pozostaje w nogach, a przede
wszystkim w głowach zawodników The Reds. Ale mając takiego kapitana doprowadzenie
sprawy do końca trudne być nie powinno. Zresztą zobaczcie sami. Komentarz jest tu zbędny.
Steven Gerrard to
Liverpool. Liverpol to Steven Gerrard. I niech ta strona
zniknie w otchłaniach historii. I take my hat off to Gerrard.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz