poniedziałek, 24 marca 2014

Mourinho znów pokazał czemu jest wyjątkowy

Cały angielski świat piłki nożnej żył tylko jednym. Tysięcznym występem Arsenalu pod wodzą Wengera. Mecz z Chelsea miał pokazać, że Kanonierzy są w stanie sięgnąć po mistrzostwo w tym sezonie. 

Niestety dla fanów z północnego Londynu marzenia o upragnionym triumfie w lidze będzie trzeba odłożyć na przyszły rok i liczyć na to, że przynajmniej Puchar Anglii trafi w ich ręce. Przy 17 bramkach straconych na wyjeździe z trzema głównymi rywalami o sukcesie w kampanii nie ma co marzyć. 
Londyńska masakra pokazała, jak wiele brakuje Arsenalowi. A szczególnie, jak ślepy wybierając skład na sobotnie spotkanie, na swój jubileusz był Wenger. Francuz w przeciwieństwie Beniteza, Mourinho, czy Fergusona chce by jego zespół zawsze wygrywał w piękny sposób, sięgając perfekcji co sprawiło, że Kanonierom brak jest mimo widocznego progresu instynktu, który pozwala wygrać bez względu na okoliczności. Chelsea zaś dzięki The Happy One posiada go w nadmiarze.
Smutne jest to, że mecz tak naprawdę został przegrany już w szatni. Zawodnicy wyszli na boisku bez woli walki, zostali stłamszeni w sposób wyjątkowy przez grającą wysokim pressingiem Chelsea czekającą tylko by wykorzystać najmniejszy błąd rywala. Kojarzycie to skądś? Podobnie postąpił Liverpool na Anfield.
Ofensywnie wybrana przez Wengera jedenastka tylko to ułatwiła. Nie zrozumcie mnie źle. Ja uwielbiam Francuza, podziwiam go za bycie wiernym swym ideałom, za bycie światłem w ciemnych czasach Premier League.  Ale czasem trzeba stracić część siebie, by zyskać to co najcenniejsze.  A Mourinho? No cóż. Jego zespół, jak sam powiedział zniszczył Arsenal. Tempo pierwszego kwadransu było tak wysokie, że nie wytrzymał Eto'o , a Schurrle łapał z trudem oddech. Ale opłaciło się. Efektywne, a przede wszystkim efektowne zwycięstwo pokazuje, że The Blues są niezwykle mocni, a gadkę o koniach i źrebaku można włożyć między bajki dla dzieci.  Mourinho znów zatriumfował
***
Potknięcie Kanonierów wykorzystali główni faworyci. Manchester City na czele z Toure rozbił Fulham. Patrząc na grę Iworyjczyka nie sposób nie piać z zachwytu. Pomocnik Obywateli pokazuje, jak pięknie się starzeć. W Barcelonie blokowany, rzucany po pozycjach, jak w pamiętnym finale z Manchesterem United na Etihad odnalazł wolność. To w przemysłowym mieście może wreszcie wyrazić siebie. Strzał z wolnego, idealne wbiegnięcie w pole karne z drugiej linii, inteligencja w grze to tylko nieliczne z atutów młodszego z braci Toure.  Na ostatniej prostej sezonu Manchester City ma 6 punktów straty do lidera, ale w zanadrzu ma 3 mecze zaległe. Pierwszy już we wtorek, z Manchesterem United.
***
Gdy obrońcy nauczyli się grać przeciwko jednemu napastnikowi, a inne schematy defensywne zostały z ich głów wyparte sukcesy święcą duety, a szczególnie ten z czerwonej części Liverpoolu. Sturridge z Suarezem (28 bramek w 25 meczach) coraz większymi susami zbliżają się do rekordu ustanowionego przez Andrew Cole'a i Petera Beardsleya rekordu 55 bramek sprzed 20 lat. Premie League potrzebuje nowych ikon, a angielsko-urugwajski duet idealnie wpasują się w podświadome pragnienia kibiców o wyjątkowych, futbolowych bohaterach tydzień w tydzień zachwycających wszystkich swoją grą.  A gdyby tak Liverpool sięgnął po mistrzostwo, a SAS strzelił te minimum 56 goli. Cóż to byłaby za historia. Wspominana przez lata z wypiekami na twarzy i z uśmiechem na ustach. Problemem jest tylko obrona. Błędy popełniane przez defensorów z Anfield w meczu z Cardiff były karygodne.
***
Jedni się radują, drudzy się smucą.  Southampton napędzany przez wychowanków i rodzimych graczy zachwyca w tym sezonie, choć czasem do zwycięstwa brakuje mu opanowania i zimnej krwi. Tak było w niedzielę, gdy po świetnym początku Tottenham zdołał z nawiązką odrobić dwubramkową stratę i drugi raz w tym sezonie zwyciężyć "Świętych" 3:2.  Świetnie zagrał Eriksen, strzelec dwóch bramek i asystent przy trafieniu z 92 minuty, dobrze prezentował się Soldado, ale to nie na nich były skupione najważniejsze oczy całej piłkarskiej Anglii. Spojrzenie Roya Hodgsona spoczęło na gościach, w których główny prym wiedli Rodriguez i Lallana. Angielski szkoleniowiec przede wszystkim w tej dwójce pokłada duże nadzieję przed zbliżającymi się Mistrzostwami Świata. Ale czemu tu się dziwić? 21 bramek i 12 asyst mówią same za siebie. A przecież jeszcze nie tak dawno obaj zawodnicy grali w niższych ligach i nikt o nich wiele nie wiedział.
***
Rzadko zachwycam się bramkami. Większą uwagę przykładam do gry poszczególnych zawodników, lub całego zespołu. Ale to co zrobił Rooney było przepiękne. Wygrana pozycja o piłkę, a potem uderzenie z pierwszej piłki niemal z połowy boiska. Takich bramek nie oglądamy za często. Nie dziw, że kamera szybko zwrócona została na Davida Beckhama, który wybrał się z synami na Upton Park oglądać swój były zespół. Przecież swego czasu Becks strzelił bramkę z podobnej odległości, tylko że ze stojącej piłki.  Premier League z dnia na dzień zachwyca mnie coraz bardziej.
____________________________________________________________________
A tak w ogóle zapraszam do wzięcia udziału w turnieju piłki nożnej organizowanym przez moich znajomych. (więcej informacji znajdziecie tutaj) i do polubienia ich fanpage'a.
fot. www.rte.ie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz